Badania okresowe to w Polsce temat rzeka. Ze statystyk wynika na przykład, że tzw. zdawalność jest u nas znaczcie wyższa niż w Niemczech – czyżbyśmy więc jeździli lepszymi samochodami niż nasi zachodni sąsiedzi? Nie, nic z tych rzeczy. Część pojazdów jest po prostu przepuszczana nielegalnie lub na wyrost (lub jedno i drugie...), a diagności często nie chcą się narażać swoim klientom. Choćby ze względu na to, że przychody z badań wysokie nie są, a ich ceny w zasadzie nie zmieniły się od kilkunastu lat. I gdy jakaś stacja wyrobi sobie opinię „sumienniej” (czyli takiej, która – zgodnie z prawem – odpowiednio podchodzi do tematu i naprawdę rzetelnie sprawdza pojazdy), to kierowcy zaczynają ją zwyczajnie omijać i jadą gdzie indziej. Co prawda na przestrzeni lat rządzący podejmowali próby ucywilizowania kwestii związanych z badaniami technicznymi (np. ukrócenie tzw. turystyki przeglądowej, czyli krążenie od SKP do SKP i szukanie kogoś, kto przymknie oko na usterki; obowiązek zapisywania przebiegu w Centralnej Ewidencji Pojazdów – CEP), jednak do perfekcji nadal dużo brakuje. Wydaje się jednak, że proponowane przepisy mają szansę w tej kwestii naprawdę coś zmienić.

Będą fotografie

Po pierwsze, każdy diagnosta podczas badania będzie musiał wykonać dwie fotografie. Pierwsza ma przedstawiać tzw. bryłę pojazdu oraz jego numer rejestracyjny, druga – drogomierz (licznik) z aktualnym wskazaniem przebiegu. Zapisana zostanie także dokładna data oraz godzina wykonania badania. W zamyśle chodzi o to, by zlikwidować proceder polegający na tym, że na przeglądzie zamiast pojazdu stawia się jedynie jego dowód rejestracyjny. Szkoda tylko, że dla pracowników SKP oznacza to dodatkową pracę przy takim samym zarobku. Dane fotograficzne mają być przechowywane przez pięć lat, a potem kasowane.

Wyższe kary

Po drugie, jeśli ktoś spóźni się z terminem badania technicznego o więcej niż 30 dni, ten zapłaci za badanie podwójną stawkę. Czyli przekraczasz terminy, płacisz karę. Czy to wystarczy, by zmobilizować spóźnialskich? To się dopiero okaże, aczkolwiek dodatkowe niemal 100 zł (w przypadku samochodu osobowego bez LPG) nie wygląda z punktu widzenia osób łamiących przepisy (terminy) jakoś wyjątkowo przerażająco. Autorzy projektu, na szczęście, uwzględnili też taką sytuację, gdy dany samochód – z różnych powodów – nie może stawić się w stacji diagnostycznej w terminie. Dotyczy to więc na przykład okresu czasowego wycofania z ruchu albo sytuacji, gdy dojdzie do uszkodzenia pojazdu (tzw. szkoda istotna). Inna sprawa, że te dodatkowe pieniądze nie zasilą budżetu danej stacji kontroli, lecz trafią do TDT (Transportowy Dozór Techniczny). Co może jeszcze bardziej rozjuszyć i tak już nieco zaniepokojonych właścicieli stacji kontroli.

Odwołanie!

I, wreszcie po trzecie, ostatnia z ważnych zmian dotyczy możliwości wykonania powtórnego badania pojazdu auta na wniosek właściciela/użytkownika danego auta. Procedura będzie stosowana na przykład wtedy, gdy poczujemy się pokrzywdzeni i uznamy, że samochód nie przeszedł badania ze względu na błędy popełnione przez diagnostę. W takim wypadku należy wystosować wniosek do TDT – do sprawy zostanie przydzielony pracownik TDT z uprawnieniami diagnosty, który przeprowadzi dodatkowe badanie, potwierdzające lub wykluczające werdykt „niższej instancji”, czyli w tym wypadku – stacji, która pierwotnie sprawdzała nasz samochód.